Euro 2020. Polska - Hiszpania. Jakub Moder - nie z pustyni, a z Puszczy

Piłka zawsze była blisko Jakuba Modera. Wystarczyło, że po wyjściu z domu skręcił w prawo, pokonał jakieś osiem kilometrów i jest – Piłka. Wieś Piłka z futbolem jednak wiele wspólnego nie ma, dlatego znacznie częściej już po pokonaniu 500 metrów znów skręcał w prawo, tuż przed potężnymi drzewami Puszczy Noteckiej. Stadion Sokoła Drawsko. Nie widać go z jezdni, więc trzeba wiedzieć, czego się szuka, ale akurat Kuba dobrze wiedział. Ewentualnie wystarczyło, by ze starszym bratem Michałem poszli na tyły domu rodzinnego, przeszli kilka kroków przez ogród i już. Ich pierwsze boisko, długie na może 20 metrów, położone dużo niżej względem ulicy Szkolnej. Dzisiaj zarośnięte trawą, sięgającą do kolan, z bramkami zaatakowanymi przez rdzę. Właśnie tam zaczęła się droga Modera do reprezentacji Polski i Premier League.
Dalszy ciąg materiału pod wideo:
RanczoDrawsko liczy maksymalnie dwa tysiące mieszkańców. Zjawiliśmy się tam w słoneczną niedzielę, ostatnią w maju, akurat w dniu inauguracji działalności Akademii Drawsko, założonej przez pierwszego trenera Kuby – Arkadiusza Adacha – oraz jego brata Michała. Kiedy rozmawiamy z Michałem przy zielonym płocie odgradzającym niskie trybuny od świetnie utrzymanej murawy, co chwilę ktoś się z nim wita. Cześć. Siema. Dzień dobry. Tutaj każdy każdego zna.
– Przepraszam, a pan tutaj na kogoś czeka? – jakoś pół godziny wcześniej zapytał mnie starszy mężczyzna. Staliśmy po drugiej stronie boiska, gdzie gromadził się tłum ludzi. Rodzice z boku patrzyli na biegające dzieciaki, zajadając się kiełbaskami z grilla czy ciastem. Frekwencja dopisała, w sumie zebrało się pewnie ze 200 osób.
– Tak, na trenera Adacha. A coś nie tak? – odpowiedziałem.
– To ja już wszystko wiem – odparł, po czym zamilkł. – Jan Moder, dziadek Kuby – przedstawił się po chwili.
Nestor rodu błyskawicznie wyłapał nieznaną twarz. Ma ponad 80 lat, krótkie siwe włosy, oczy i uśmiech pełne radości życia. Widać, że równie mocno cieszą go sukcesy sportowe Kuby czy innego wnuka – Artura Lemieszki, zdolnego tenisisty stołowego, co otwarcie akademii i stworzenie dzieciakom możliwości do uprawiania sportu. Bo sport to zdrowie. On sprawdził się chyba w każdym. Dziś sam śmieje się z własnej niewiedzy z młodości i wspomina, jak 60 lat wcześniej w ramach rozgrzewki przed meczem na tym samym obiekcie Sokoła robił 15 kółek wokół boiska.
– Takie to były czasy! – mówi.
Jan jest wielkim propagatorem sportu, przede wszystkim tenisa stołowego. Był zawodnikiem, potem sędzią międzynarodowym, organizował turnieje w okolicznych miejscowościach. Kiedy Kuba wygrał jeden z nich jako malec, bodaj sześciolatek, dziadek założył w Krzyżu Wielkopolskim sekcję, żeby wnuczek czasem nie zmarnował talentu, ale niepotrzebnie. Chłopiec wolał piłkę.
– Ale chyba nie było takiej dyscypliny, której byśmy nie uprawiali – wspomina Michał.
I zaczyna wyliczać. Koszykówka, siatkówka, ręczna. To wiadomo. Z ich pokolenia pewnie każdy w to grał w każdym zakątku kraju. Komputery czy smartfony nie były tak popularne, dzieciństwo spędzało się na powietrzu. Normalne. Poza tym oczywiście lekkoatletyka. Kuba do tego stopnia był dobry w biegach na średnich dystansach, że trener Jarosław Graś z Krzyża Wielkopolskiego próbował namówić go do rzucenia piłki.
– Akurat tak się złożyło, że uczy mnie wychowania fizycznego i ciągle powtarza, że Kuba miał wielki potencjał – opowiada Wojciech Lemieszka, drugi kuzyn.
Ale były też mniej popularne dyscypliny. Ot, choćby skoki narciarskie. Dziadek wraz z synem Mariuszem, tatą Michała i Kuby, wpadli na pomysł wybudowania skoczni obok boiska położonego poniżej domu rodzinnego. Na górę wchodziło się po drabinie, chłopcy skakali w nartach biegowych, długość skoku mierzono od wyjścia z progu do zatrzymania po wylądowaniu.
– Rekord to 61,5 metra. Obaj tyle skoczyli – wraca do przeszłości Jan. Niestety, skocznia już nie istnieje.
Sporo działo się na "Ranczu", gospodarstwie Jana oddalonym od stadionu Sokoła o mniej więcej pięć kilometrów. Trzeba tylko zagłębić się w las. Tam chłopcy sprawdzali się choćby w biathlonie. Narty już mieli, gdzieś znalazła się wiatrówka i wystarczyło.
– Pamiętam, że hasaliśmy po śniegu i urządzaliśmy sobie zawody – mówi Michał.
Był też skok wzwyż. Jan nie zapomniał dnia, kiedy nagle Kuba zniknął. Jakby rozpłynął się w powietrzu. Zaczęły się nerwy, bo zapadał zmierzch, a chłopca ani widu, ani słychu. Przecież jeśli noc zastanie go w lesie, nie trafi z powrotem... Poszukiwania na "Ranczu" i w okolicy trwały, napięcie rosło, kiedy ktoś znalazł zamknięte drzwi. Zapukano, po chwili otworzył Kuba. Okazało się, że naznosił poduszek z całego domu, ustawił dwa krzesła i skakał wzwyż.
Oczywiście był też futbol, bo jakżeby inaczej.
– Gdy Kuba łupał w stodołę, to deski pękały – opowiada kuzyn Wojciech.
– Myślę, że ta różnorodność pomogła Kubie, bo robiliśmy mnóstwo rzeczy ogólnorozwojowych, nie tylko związanych z piłką – dodaje Michał. Ale piłka była najważniejsza.
Michał nie potrafi sobie przypomnieć, jak to się właściwie zaczęło. Na pewno kopali już w pokoju. Piętrowe łóżko kapitalnie nadawało się do imitowania bramki, mała piłka firmy Adidas z serii dedykowanej Lidze Mistrzów latała od ściany do ściany. Po latach brat pomocnika reprezentacji Polski śmieje się, że nie ma centymetra, który by się uchronił od kontaktu z futbolówką.
Poza tym było boisko poniżej ogrodu. Początkowo po prostu wbijali dwa słupki i wystarczyło, później zorganizowano bramki, zrobiło się bardziej profesjonalnie. W czasie rodzinnych zjazdów przy okazji świąt zbierała się tam cała familia i rozgrywała mecze. Wujki, ciocie, kuzyni.
– Teraz to trochę nam zarosło, ale mamy w planach odrestaurowanie tego miejsca – tłumaczy Michał.
No i boisko Sokoła. Czasem mylnie nazywane Abisynią, tymczasem tak określa się cały rejon począwszy od szkoły z czerwonej cegły położonej u zbiegu ulic Szkolnej z Powstańców Wielkopolskich. W Drawsku jest też Ameryka i Brazylia, a obok, w Drawskim Młynie – Korea. Skąd takie nazwy?
– Kiedy osiedlano się w tej części wsi, akurat toczyła się wojna w Abisynii, dzisiejszej Etiopii. Tak samo było z Koreą. Jeśli chodzi o Amerykę, nazwano tak rejon, w którym były mieszkania komunalne dla biedniejszych rodzin. Mówiło się, że im nie pada na głowy, więc żyją sobie w luksusie jak w Ameryce. A dlaczego Brazylia? Tego to już chyba nikt nie pamięta – tłumaczy Włodzimierz Gapski, znawca historii miejscowości, radny gminy Drawsko.
Dlatego jeśli ktoś, jadąc na położony w Abisynii obiekt, spodziewałby się piaszczystego placu przypominającego pustynię, srogo by się pomylił. Wysokie drzewa Puszczy Noteckiej rzucają cień na zieloną murawę w bardzo dobrym stanie, dwie drewniane ławki rezerwowych i niewielki budynek klubowy z kilkoma pomieszczeniami. Wszystko pamięta pierwszy trening Kuby.
To był 2006 rok. Michał przyprowadził na zajęcia prowadzone przez Adacha Kubę, młodszego trzy, cztery lata od reszty. Szkoleniowiec zwrócił chłopcom uwagę, by uważali na brzdąca, czasem odpuszczali, bo jest niższy i łatwo mogą mu wyrządzić krzywdę. Ale mimo braku centymetrów i kilogramów malec od pierwszego treningu dawał radę.
– Od początku było widać, że drzemie w nim talent – wraca do przeszłości Adach.
Młodszy z Moderów ostatecznie musiał szukać innego zespołu w okolicy w związku z tym, że w Sokole nie było jego kategorii wiekowej. Dlatego przez chwilę kopał w Fortunie Wieleń, przewinął się przez Spartę Złotów, by wrócić do drużyny z Drawska. Wtedy Adachowi udało się zebrać kilku utalentowanych chłopców z pobliskich wsi.
– Stworzyliśmy lokalny "dream team" – wspomina szkoleniowiec.
Zdarzało się, że przeciwnicy przed meczem mówili: "Oni będą grać piłką!". Jakby wzajemnie się ostrzegali przed stylem Sokoła. Adach znalazł metodę do zachęcenia chłopców do takiego sposobu gry – w każdym spotkaniu razem z kierownikiem, którym był ojciec Moderów, liczyli podania zawodników. Za dobre stawiali na kartce plus, za złe – minus. Chyba że akurat Mariusz nagrywał spotkanie, wtedy już spokojnie liczyli w domach. – Kuba występował w środku pomocy i zawsze był w czołówce pod tym względem – wraca do przeszłości Adach.
Adach podkreśla, że kariera Kuby to nie jego zasługa. Nie chce, by ktoś tak mówił czy pisał. Jeśli w jednym procencie mu pomógł, to pięknie. Ale ciągle jest do dyspozycji pomocnika, choć ten już dawno wyprowadził się z Abisynii. Kiedy w marcu 2020 z powodu pierwszej fali pandemii koronawirusa zawieszono ekstraklasę, Kuba wrócił do rodzinnego domu i razem z Michałem oraz Adachem ćwiczyli na boisku Sokoła. I tak się złożyło, że po wznowieniu rozgrywek wówczas zawodnik Lecha Poznań wystrzelił z formą.
– Ale absolutnie nie sądzę, by to miało coś wspólnego z naszymi zajęciami – zarzeka się Adach.
– Akurat w tamtym czasie przywieźli nam drewno na opał, trzeba było je porąbać, więc się tym zajęliśmy z Kubą. Później się śmiałem, że trochę inny rodzaj aktywności mu posłużył. I jakby co, to znowu drewno leży na podwórku za domem – opowiada Michał.
Adach od czasu do czasu wysyła piłkarzowi Brighton&Hove Albion krótkie analizy jego występów, ostatnio ze zwycięskiego starcia z Manchesterem City (3:2). W tej rywalizacji Moder wykonał balans ciałem, który przed laty ćwiczyli na Sokole.
– Było ze trzech chłopców. Nie potrafię sobie przypomnieć, czy frekwencja była tak niska, czy po prostu trenowaliśmy indywidualnie. W każdym razie w tamtym rogu boiska ćwiczyliśmy jak minąć przeciwnika balansem. Podkreślam, to na pewno nie tak, że dzięki tamtym zajęciom Kuba to zrobił, absolutnie. Zwyczajnie wówczas wykonywał to podobnie, dlatego tamten trening stanął mi przed oczami i wysłałem mu wycinek: całej akcji, jego dryblingu i jego dryblingu w zwolnionym tempie – mówi Adach.
Młodszy z braci Moderów w okolicy był znany po prostu jako Kuba z Drawska. A jeśli jakimś cudem zdarzyło się, że go nie znano, to nie było siły, by najpóźniej chwilę po meczu Sokoła nie zapytano: "Kim jest ten chłopak?". Właśnie mniej więcej te słowa wypowiedziane podczas turnieju we Wronkach zapoczątkowały występy Kuby w kadrze województwa wielkopolskiego. W ten sposób świat pierwszy raz wyraził zainteresowanie chłopcem. Potem była Szóstka oraz Warta i dojazdy do Poznania, pewnie jeden z trudniejszych momentów w dotychczasowej karierze pomocnika. Półtorej godziny podróży w jedną stronę, trening, półtorej godziny w drugą. Całe dnie zajęte, nauka na tylnym siedzeniu, kontakt z kolegami minimalny. Był płacz, chłopiec zwyczajnie miał dość. Czuł się zmęczony. Nie pomogła rezygnacja z treningów w Poznaniu i sama gra w meczach po tygodniu zajęć w Drawsku. Na kilka miesięcy Moder na stałe wrócił do Sokoła.
– Nie było u nas w domu żadnego ciśnienia, że my coś musimy. Kuba nie chciał już dojeżdżać, więc trzeba było się zastanowić i znaleźć rozwiązanie – wspomina Michał.
– Rodzice bardzo wspierali chłopców, rozwój kariery Kuby w ogromnej mierze to zasługa ich zaangażowania – dodaje Adach.
Ale cały czasy występował w kadrze Wielkopolskiego Związku Piłki Nożnej i wreszcie mimo wszystko zapragnął zrobić krok do przodu. Na zgrupowaniach widział, że w Warcie czy Lechu poziom był wyższy niż w Sokole. W Zielonych czekano na niego z otwartymi rękoma, ale żeby uniknąć dojazdów, Moderowie wynajęli mieszkanie w Poznaniu. Michał po pół roku wrócił do Drawska, woli swoje strony od świateł wielkiego miasta. Rodzice – w sumie po dwóch latach, kiedy Kuba mógł przeprowadzić się do internatu akademii Lecha we Wronkach.
Moder, rocznik 1999, został tam zakwaterowany z o dwa lata starszymi bramkarzami: Adrianem Szadym, ostatnio zawodnikiem Stali Brzeg, i Mateuszem Lisem, obecnie Wisła Kraków. Golkiper Białej Gwiazdy zapamiętał lekko nieśmiałego, wysokiego chłopaka z bujną czupryną, który początkowo rzadko się odzywał. – Teraz wygląda zupełnie inaczej – mówi Lis.
Wtedy nastoletni bramkarz regularnie jeździł na zajęcia pierwszej drużyny do Poznania i wciąż nie zapomniał rozmów na ten temat z ojcem Kuby, który był bardzo ciekawy, jak to właściwie jest w seniorach Lecha. Przy okazji odwiedzin syna zadawał mnóstwo pytań, Lis mógł się poczuć jak na ustnym egzaminie w szkole. Z tą różnicą, że ten na temat treningów sprawiał mu frajdę i przede wszystkim nie kończył się oceną.
– Niewielu młodych ćwiczyło wówczas z ekipą ekstraklasy, to stanowiło wyróżnienie i fajnie się czułem, że ktoś się tym interesował. Tata Kuby był bardzo w porządku, miło się z nim gawędziło. Pamiętam, jak powiedział, że chciałby, żeby w przyszłości jego syn też trafił do pierwszego zespołu – mówi bramkarz Wisły.
AkademiaModer nie zapomniał, skąd wyruszył w wielki świat. W sierpniu 2020 był na obchodach 70-lecia klubu. Wójt Bartosz Niezborała ciągle ma przed oczami zdziwione twarze mieszkańców, kiedy powiedział, że w weekendy wszyscy czekają na mecze Kuby.
– Zastanawiałem się, czy czasem nie palnąłem czegoś. Ale po pół roku już wiedziałem, że nie. A od transferu do Brigthon wszyscy w Drawsku stali się kibicami tej drużyny i kto tylko może wykupuje abonament, by oglądać ligę angielską – wyjaśnia.
Niezborała wciąż pamięta telefon, który odebrał w grudniu w okolicach Wigilii Bożego Narodzenia. Dzwonił Adach, prosił, by otworzyć miejscowego orlika.
– Arek, daj spokój, święta są – odparł wójt.
– Poczekaj chwilę, mam tu kogoś, kto chciałby z tobą porozmawiać – powiedział trener.
– Dzień dobry, z tej strony Kuba Moder – usłyszał Niezborała. I znalazły się klucze, bo jakżeby miały się nie znaleźć dla reprezentanta Polski? Piłkarz był już nie tylko po debiucie w pierwszej kadrze, lecz także po zdobyciu debiutanckiej bramki. Ale akurat był w domu i chciał pokopać ze znajomymi. Wystarczyło kilka połączeń, zebrała się grupa. Moder na rekreacyjną gierkę założył reprezentacyjną bluzę. Tylko po tym można było poznać, że coś się w jego życiu zmieniło. Bo poza tym to ciągle ten sam Kuba, co przed laty.
– Lubi tu wracać, żeby odpocząć. Wyjść z psem czy pokopać z dawnymi kumplami. Tu ma całkowity spokój – tłumaczy starszy brat.
A każdy chłopiec w okolicy chce być drugim Kubą Moderem. Neymar, Mbappe czy nawet Lewandowski? Po co im bohater z telewizora, skoro tutaj, zaraz za rogiem, wychował się ktoś, kto gra z tymi gwiazdami jak równy z równym.
Od ostatniej niedzieli maja dzieciaki mogą spróbować iść śladami pomocnika Brighton dzięki inicjatywie Adacha i Michała Modera. Kuba jako ambasador Akademii Drawsko zachęca z ulotek i plakatów do dołączenia do szkółki.
– Chcemy zrobić coś fajnego dla tych brzdąców. Podejść do wszystkiego profesjonalnie. W małej społeczności zrobić coś na poziomie zawodowym. Nie liczymy się z kosztami, obecnie na koncie mam kilkaset złotych, bo wszystko idzie w akademię. Chcemy im robić fajne treningi, a nie, że trener stoi z boku i patrzy w telefon, kiedy one sobie latają za piłką jak na podwórku. Zobaczymy, co z tych planów wyjdzie. Początek jest obiecujący. Ale nie chodzi nam o wychowanie drugiego Kuby Modera, bo takie założenie byłoby błędne i krzywdzące dla dzieci. Przede wszystkim mają fajnie spędzać czas na powietrzu. A gdyby przy okazji się znalazła taka perełka... – mówi Adach.