Wielicki o zdobyciu Everestu. "Mały przedmiot wywołał wielki konflikt"

Iwona Zielińska-Sąsiada: Kolejna rocznica twojego wejścia na Everest zimą.
No właśnie! Tak myślałam, że zaraz mnie poprawisz.
Bo to nigdy nie było "moje" wejście. Zdobyliśmy ten szczyt jako zespół, cała wyprawa miała w tym swój udział.
No, ale gratulacje się należą. Pozdrawiamy i gratulujemy też Leszkowi Cichemu i pozostałym uczestnikom wyprawy. Pamiętasz, ile to już lat minęło?
No, niestety to już 45 lat minęło (śmieje się).
Krzysztof Wielicki na okładce hiszpańskiego magazynu "Desnivel"
Na tę wyprawę miał jechać też Jerzy Kukuczka, prawda? On był wtedy w znakomitej formie?
Był wtedy bardzo mocny. Ale na wyprawę nie pojechał z dwóch powodów. Po pierwsze jego żona Celina była w ciąży z pierwszym dzieckiem. A po drugie Jurek był brany pod uwagę przez Andrzeja Zawadę (kierownika wyprawy) na wyprawę wiosenną. Mieliśmy dwa zezwolenia na działania na Evereście: jedno zimowe, drugie wiosenne.
Czyli Zawada chciał mieć mocny skład także na wiosnę? Gdyby się zimą nie udało? (Śmiejemy się razem).
No nie. Nie było takiego myślenia. Ale faktem jest, że zimą nie pojechało kilku bardzo dobrych wspinaczy z powodów osobistych. I dzięki temu Zawada zdecydował się przesunąć mnie z wiosennej wyprawy na zimową, z czego byłem bardzo zadowolony.
Te dwie wyprawy: zimową i wiosenną symbolicznie połączył jeden przedmiot, który stał się przyczyną małego, międzynarodowego konfliktu. Podczas wyprawy wiosennej, w bazie pod Everestem, polska ekipa spotkała się z wyprawą baskijską. I co tam się wydarzyło?
Baskowie nas wkurzyli, bo zabrali ze szczytu różaniec poświęcony przez polskiego papieża. Wkurzyli nas, bo ten różaniec miał taki symboliczny wymiar. A mogli wziąć triangul, na którym zawiesiliśmy ten różaniec i czterocentymetrowy krzyżyk od matki operatora filmowego Stanislawa Latałły, który zginął 6 lat wcześniej na stokach sąsiedniej Lhotse. Do schowka włożyliśmy kartkę z napisem: "Polish Winter Expedition". Byliśmy pewni, że odzyskamy ten różaniec. Bo Andrzej Zawada planował wyprawę na wiosnę 1980 i to Jerzy Kukuczka albo któryś z kolegów, którzy mieli być na szczycie — mieli ten różaniec znieść. Ale szyki pomieszali nam właśnie Baskowie, którzy weszli na Everest wcześniej.
Baskowie znieśli pozostawiony przez nas różaniec i zabrali go ze sobą. Jeden z uczestników Martin Zabaleta powiedział, że zabiera go dla swojej mamy, która jest bardzo religijna. I koniec. Nie było rozmowy. Różaniec był u jego mamy do końca. Kiedy umarła, różaniec trafił do muzeum poświęconego historii himalaizmu baskijskiego w San Sebastian. Co ciekawe, Baskowie w miejscu różańca pozostawili flagę Kraju Basków – ikurriñę – z logo ETA (baskijskiej organizacji separatystycznej). Nasi, dowiedziawszy się o tym, próbowali namówić Basków na wymianę: chcieli odzyskać różaniec w zamian za flagę, jednak Baskowie się na to nie zgodzili. Wcale się nie dziwię. Ten symbol był wtedy zakazany.
Widziałeś potem ten różaniec?
Nie. Jakoś nie było okazji.
Ja miałam to szczęście i trzymałam go w rękach w trakcie Festiwalu Filmów Górskich w Bilbao. To było niesamowite przeżycie – dotknąć kawałka historii polskiego himalaizmu i poczuć tę wyjątkową symbolikę, jaka wiąże się z tym różańcem.
Różaniec poświęcony przez Jana Pawła II
Ale wracajmy do wyprawy zimowej. Koniec końców – pojechałeś. W tych swoich słynnych okularach spawalniczych, które zrobiły furorę na zachodzie?
Tak, wiele osób mnie o nie pytało. Były z fabryki Fiat, w której wtedy pracowałem. Prawie nic przez nie nie widziałem. Ale dobrze chroniły oczy.
Wyprawa, jak na ówczesne warunki była dosyć dobrze wyposażona. Kiedyś mi mówiłeś, że oprócz tych pięknych czerwonych puchowych kurtek dostaliście wtedy jakieś nowoczesne amerykańskie namioty?
Tak, to była konstrukcja przypominająca współczesne namioty tunelowe, bardzo lekkie i nowoczesne
Gdy weszliśmy na Przełęcz Południową, mieliśmy ze sobą tzw. szmatę kierownika – malutki namiot jednoosobowy. Woleliśmy zostać w nim.
Dlaczego?
W tamtych warunkach rozłożenie nowoczesnego namiotu było bardzo trudne. Poza tym, kiedy weszliśmy do "dwójki", minęliśmy się z zespołem, który zostawił nam ten nowy namiot, ale już wtedy myśleliśmy o szybkim ataku szczytowym i nie było sensu się z nim męczyć. Zostaliśmy przy "szmacie kierownika".
A co z tym formalnym terminem zdobycia szczytu? Była presja?
Tak, dostaliśmy informację, że przedłużyli pozwolenie tylko do 17 lutego. To oznaczało, że musieliśmy działać bardzo szybko.
A nie baliście się, że się nie wyrobicie?
Wiesz, ja zawsze uważałem, że pozwolenie to jedno, a góra to drugie. Ale oczywiście odczuwaliśmy presję – cały zespół i wszyscy w Polsce na nas liczyli.
No właśnie, cała Polska patrzyła!
Tak, mieliśmy świadomość, że to wielka sprawa. Rozmawialiśmy nawet przez radio i wiedzieliśmy, że kibicują nam ludzie w kraju.
Jak się czułeś, kiedy stanęliście na szczycie?
To był wielki sukces, ale od razu miałem świadomość, że to zasługa całej wyprawy. My z Leszkiem byliśmy na wierzchołku, ale każdy członek ekipy przyczynił się do tego sukcesu.
To było wejście nie tylko dla was, ale dla całej Polski.
Owszem. Nie chodziło o nacjonalizm, tylko o dumę, że Polacy też potrafią.
Ale dla ciebie osobiście – to było najważniejsze wejście?
To był Everest. Najwyższa góra. Dał mi pewność, że w górach wysokich czuję się dobrze. I rzeczywiście – później poszło.
Torty z imionami zdobywców Everestu
Kiedy pomyślałeś o tym, że mógłbyś zdobyć wszystkie ośmiotysięczniki?
To chyba była bardziej idea moich kolegów z klubu. Temat Korony Himalajów tak naprawdę wywołały media. Po zakończeniu rywalizacji z Messnera z Kukuczką — zainteresowanie mediów spadło. Przez długi czas nikt się tym nie zajmował, dopiero w latach 90. temat powrócił.
Wspinałeś się z przyjaciółmi?
Tak, wspinaczka to partnerstwo. Bez zaufania nie ma szans na sukces.
Na swoich prezentacjach od pewnego czasu pokazujesz fragment filmu, w którym opuszczacie ciało kolegi do szczeliny na K2. Czy nie bałeś się, że twój partner może zginąć?
W górach wysokich zawsze jest to ryzyko, ale nie można się nad tym zastanawiać na co dzień. Trzeba wierzyć, że damy radę.
Czy znałeś kogoś, kto po stracie partnera w górach przestał się wspinać?
Tak, Anna Okopińska po wyprawie na K2 w 1982 r. powiedziała, że to koniec. Strata w górach zostaje na zawsze.
Czy po zdobyciu Korony Himalajów poczułeś, że to koniec twojej drogi wspinaczkowej?
Nie, w ogóle tak tego nie postrzegałem. Zdobycie Korony Himalajów to nie była jakaś "emerytura" wspinaczkowa. Nadal szukałem wyzwań, zacząłem eksplorować inne góry – Amerykę Południową, Alaskę, Afrykę. Ale po pewnym czasie zrozumiałem, że to nie to. Największe wrażenie robiły na mnie Himalaje, więc do nich wróciłem.
Dlaczego zająłeś się eksploracją zimową?
Po śmierci Maćka Berbeki w 1993 r. niewielu chciało się za to brać. W 2000 r. zorganizowałem zimową wyprawę na Makalu, potem próbowałem zimą zdobyć Nanga Parbat. Widziałem, że Polacy mają szansę dokonać czegoś wyjątkowego – zdobyć wszystkie ośmiotysięczniki zimą. To stało się jednym z głównych celów mojej działalności.
Co poczułeś, gdy podczas ceremonii wręczenia ci nagrody księżniczki Asturii w 2018 r., król Hiszpanii powiedział, że jesteś "jednym z największych himalaistów w historii oraz emblematem polskiej wspinaczki zimowej". Wspomniał też, że twoją specjalnością były samotność, szybkość i chłód. Czy zgadzasz się z tym opisem?
Krzysztof Wielicki i Reinhold Messner na konferencji prasowej w hiszpanskim Oviedo
To miłe słowa, ale nie czuję się jakiś wybitny. A to, co powiedział, król Hiszpanii w uzasadnieniu, że specjalizowałem się w samotności, szybkości i chłodzie, to mnie zaciekawiło. Czy miał rację? Po części tak, ale nie do końca.
Zacznijmy od tej samotności. To jest często błędnie rozumiane. Ja nigdy nie byłem samotnikiem. To zasadnicza różnica: być samotnikiem a robić coś solo. Solo to sposób działania, a nie stan ducha. Nigdy nie jechałem w góry jako samotnik, zawsze z wyprawą, z zespołem. Cała wyprawa to były tygodnie spędzone razem – w namiotach, w obozach, przy wspólnych posiłkach i rozmowach. Dopiero później, na etapie ataku szczytowego, podejmowałem decyzję o wejściu solo. I to właśnie tam, przez te kilkanaście, czasem kilkadziesiąt godzin, pojawiała się ta samotność, o której mówił król. Ale to była samotność chwilowa, wybrana świadomie na potrzeby wejścia, a nie życiowa.
Drugi element to szybkość. Z tym się zgadzam. Zawsze stawiałem na szybkie akcje, zwłaszcza w stylu alpejskim. W górach wysokich czas ma ogromne znaczenie. Im krócej jesteś narażony na działanie warunków atmosferycznych, tym większa szansa na sukces i przeżycie. Zresztą, kondycję miałem zawsze dobrą, a i technicznie byłem przygotowany, co pozwalało mi na szybkie działanie.I wreszcie chłód. Tu nie ma dyskusji – zimowe wspinanie było moim żywiołem. To była moja specjalność. Nieprzewidywalne warunki, huraganowe wiatry, temperatury spadające poniżej minus 40 stopni – to było środowisko, które mnie pociągało. Był w tym jakiś magnetyzm, chęć zmierzenia się z czymś, co jeszcze dla człowieka było niezdobyte.
Więc jeśli spojrzeć na te trzy elementy w kontekście mojego himalaizmu, król Hiszpanii miał sporo racji. Ale ta samotność – ona była chwilowa, wybrana na potrzeby akcji górskiej, a nie wynikająca z mojego charakteru. Bo w górach, nawet jeśli idziesz solo, zawsze jesteś częścią zespołu.
Kto cię inspirował, gdy zaczynałeś się wspinać?
Nie miałem jednego idola. Czytałem książki, interesowałem się wspinaczką, ale w naszym środowisku nie było kultu "bohaterów". Każdy szedł własną drogą.
Pamiętasz dzień, w którym zacząłeś się wspinać?
Tak, kwiecień 1970 r. To było w Rudawach Janowickich. Od razu poczułem, że to jest to, czego szukałem.
Czy zdajesz sobie sprawę, ilu ludzi zainspirowałeś do wspinaczki?
Tak, na spotkaniach z młodzieżą często słyszę, że moje osiągnięcia dają im motywację. Wielu ludzi uwierzyło, że można coś osiągnąć, nawet jeśli nie ma się odpowiedniego zaplecza czy znajomości.
Czy alpiniści rzeczywiście mają większe poczucie etyki niż inni sportowcy?
Nie wiem, czy większe. Myślę, że to się rozwija w czasie. Wspinaczka wymaga zaufania do partnera, odpowiedzialności, empatii. To kształtuje ludzi.
Co sądzisz o sytuacjach, gdy alpiniści nie pomagają innym w górach?
To trudny temat. Nie zawsze można ocenić sytuację z perspektywy fotela. Wyprawy są teraz podzielone na wiele małych zespołów, ludzie nawet nie wiedzą, kto działa obok nich. Bywa, że ktoś mija umierającego, bo nie ma świadomości, że potrzebuje on pomocy. To nie jest czarno-białe.
W jakim kierunku zmierza himalaizm?
Będą dwa nurty: jeden to poprawianie stylu wspinaczki, drugi – komercjalizacja, czyli turystyka wysokogórska. Sportowo zostało już niewiele do odkrycia, ale zawsze można podnosić poprzeczkę.
Organizacja wyprawy to spory wydatek. Zazwyczaj za taką przygodę należy zapłacić nawet 55 tys. dol. Jednak ostatnio jest promocja. Chętni, którzy zdecydują się na zakup wycieczki teraz, zapłacą 45 tys. dol., co daje koszt w wysokości ok. 180 tys. zł. W związku z tym, czy uważasz, że można jeszcze mówić o turystyce wysokogórskiej, czy to już coś innego?
Nie, to już nie jest zwykła turystyka wysokogórska. Słyszałem, że teraz ktoś powiedział, że jeśli masz 150 tys. zł albo 45 tys. euro, to w tydzień wejdziesz na szczyt. Można przyspieszyć aklimatyzację, można wynająć przewodników. To jest turystyka szału górskiego – liczy się tylko wejście, bez względu na okoliczności.
Czyli wystarczy mieć pieniądze, żeby zdobyć ośmiotysięcznik?
Tak, bo jeśli kogoś stać, to kupi wszystko – sprzęt, przewodników, helikopter do bazy. Jeśli ktoś w miarę sprawny marzy o wejściu na Everest, ale nie ma doświadczenia, nigdy nie był w Tatrach, to myśli sobie: "Nie dam rady sam, ale zapłacę i mnie tam wprowadzą". Tego nie można zabronić, żaden rząd tego nie zakaże, bo to dla nich biznes.
Krzysztof Wielicki na Festiwalu Górskim w Lądku-Zdroju
A co z historią alpinizmu? Czy takie podejście coś wnosi?
Z mojego punktu widzenia – oni nie piszą historii alpinizmu, tylko swoją własną. To są medialne wejścia, szybkie sukcesy. Ludzie przez dwa dni się tym interesują, a potem zapominają. A historia? Żeby zrobić coś, co wnosi do historii, trzeba odkryć białą plamę, a takich już prawie nie ma.
Słyszałeś o tym, że Nepal chce uznać sześć nowych ośmiotysięczników?
Tak, mowa o sześciu subszczytach, które dotychczas były uważane za wierzchołki poboczne, między innymi o Everest South Summit, Lhotse Middle i Lhotse Shar. To są szczyty, które technicznie były zdobywane już wcześniej (także przez Polaków), ale nigdy nie były uznawane za osobne ośmiotysięczniki.
I co o tym sądzisz?
To czysty biznes. Nepal liczy na większy ruch, nowe pozwolenia, więcej pieniędzy. Czy to jest słuszna decyzja? Moim zdaniem nie. Bo jeśli rozszerzymy Koronę Himalajów i Karakorum, to może ktoś za chwilę doda kolejne wierzchołki? To trochę sztuczne podbijanie wartości. Ale z drugiej strony, może pojawi się nowy trend – ludzie powiedzą: "Zdobyłem Koronę Himalajów, ale teraz muszę zdobyć jeszcze te sześć dodatkowych szczytów"
Myślisz, że to zmieni sposób postrzegania Korony Himalajów?
Nie. Ktoś może sobie dodać, że zdobył jeszcze te sześć szczytów, ale rozszerzanie Korony Himalajów? Moim zdaniem to niepotrzebne.
Gdybyś mógł wrócić tylko w jedno miejsce, to które by to było?
To bardzo trudne pytanie, ale myślę, że byłoby to K2. Ta góra ma w sobie coś niesamowitego. Jest piękna, surowa, trudna. Prawdziwa piramida lodu i skały. Nie wybacza błędów, a jednocześnie przyciąga. Jestem jednym z niewielu ludzi, którzy stanęli na jej szczycie zimą. To była jedna z najcięższych wypraw w moim życiu, ale też jedno z największych osiągnięć.
A czy był moment, w którym poczułeś największy spokój, będąc w górach?
W wysokich górach spokój jest rzadkością, bo zawsze gdzieś w tle jest niepewność, ryzyko, zmieniające się warunki. Ale jeśli miałbym wskazać taki moment, to może chwile po zdobyciu szczytu, kiedy schodziłem i wiedziałem, że najgorsze już za mną. Wtedy przychodzi ulga, radość, poczucie spełnienia.
Wspinaczka to sport czy coś więcej?
To coś więcej. To walka z sobą, z wyzwaniami. To momenty, gdy jesteś sam na wysokości, widzisz gwiazdy i masz czas na kontemplację.
Jakie rady dałbyś komuś, kto chce zostać dobrym wspinaczem?
Po pierwsze, robić wszystko krok po kroku, nie przeskakiwać etapów. Po drugie, wspinać się w grupie, czerpać z doświadczenia starszych kolegów. Po trzecie, uczyć się w klubach, stowarzyszeniach – to daje bezpieczeństwo. No i trzeba pamiętać, że w górach doświadczenie ratuje życie.
Jak oceniasz podejście młodych wspinaczy?
Nie stracili niczego, ale zmieniło się podejście. My byliśmy zdobywcami, a dziś młodzi się wspinają. Dla nas góra miała znaczenie, marzyliśmy o niej. Teraz chodzi o technikę, o wyczyn. To różnica między zdobywaniem a wspinaniem.
Ale czy uważasz, że ci ludzie tworzą historię alpinizmu?
Nie, oni tworzą swoją własną historię, ale nie historię alpinizmu. I tu jest podstawowa różnica między zdobywaniem a wspinaniem. Zdobywanie to wejście na szczyt – nie ma znaczenia jakim sposobem, w jakim stylu, z jaką pomocą. Można to zrobić z tlenem, po gotowych poręczówkach, przy wsparciu tragarzy wysokościowych, z pomocą aplikacji pogodowych i precyzyjnych prognoz. To jest zdobywanie.Wspinanie to coś więcej – to sposób, w jaki się to robi. To styl. Czy idziesz nową drogą? Czy robisz to w stylu alpejskim, czyli bez wcześniejszego zakładania obozów? Czy rezygnujesz z tlenu, by zmierzyć się z górą na równych warunkach? Czy sam torujesz sobie drogę, sam niesiesz sprzęt? Wspinanie to nie tylko wynik – to droga, proces, zmaganie się z górą i samym sobą.Dziś mamy modę na "kolekcjonowanie" szczytów. Ludzie wchodzą na ośmiotysięczniki jak na listę rzeczy do odhaczenia: Everest – jest, K2 – jest, Lhotse – jest. Ale czy to jest wspinanie? Nie. To jest turystyka wysokogórska na najwyższym poziomie. Nie neguję tego, każdy ma prawo robić, co chce. Ale jeśli ktoś wchodzi na Everest z butlą tlenu, po gotowych linach, prowadzony przez Szerpów i mówi potem, że "zdobył" Everest – to ja się pytam: co zdobył? Siebie pokonał? Trudności techniczne? Decyzje podejmował? Nie. On po prostu wszedł.Prawdziwe wspinanie to podejmowanie decyzji, ocena ryzyka, wyznaczanie nowych granic. Historia alpinizmu to nie jest lista tych, którzy stanęli na szczycie. To lista tych, którzy zrobili to w sposób przełomowy, nowatorski, zmieniający postrzeganie gór. Reinhold Messner, Jerzy Kukuczka, Wojtek Kurtyka – to byli wspinacze, a nie zdobywcy. To jest różnica.
Wiem, że często jeździsz na prelekcje do szkół. I, że dzieciaki pytają Cię: panie Krzysztofie, co zrobić, żeby być dobrym wspinaczem? Jakie rady dałbyś wszystkim młodym ludziom, którzy chcą się wspinać?
Wspinaczka to proces. To nie jest tak, że pewnego dnia decydujesz: "Chcę być himalaistą" i od razu wchodzisz na ośmiotysięcznik. To podróż, która wymaga czasu, cierpliwości i doświadczenia. I właśnie to doświadczenie jest kluczowe.I najważniejszą radę, jaką im daję to: nie przeskakuj etapów. Nie można od razu rzucić się na wielkie góry. Trzeba zacząć od podstaw – od skałek, od wspinaczki w Tatrach. Tam uczysz się techniki, oswajasz z ekspozycją, zdobywasz pierwsze doświadczenia związane z asekuracją. Potem stopniowo przechodzisz do Alp, do wyższych szczytów, do dłuższych wypraw. To jest proces, którego nie można przyspieszyć. Jeśli ktoś próbuje iść na skróty, wcześniej czy później góry go zweryfikują.
Bo wspinaczka to nie tylko siła – to umiejętność podejmowania decyzji?
Wielu młodych ludzi myśli, że jeśli są silni fizycznie i potrafią się dobrze wspinać na sztucznej ściance, to poradzą sobie w górach. Ale góry to coś więcej niż tylko technika. To ciągłe podejmowanie decyzji. Czy iść dalej, czy zawrócić? Czy pogoda się utrzyma? Czy mam wystarczająco sił na zejście? W górach decyzje ratują życie – albo je odbierają. I tego trzeba się nauczyć. Mówię im też, żeby szukali mentora i wspinali się w zespole. Kiedyś wspinanie wyglądało inaczej – mieliśmy kluby wysokogórskie, obozy wspinaczkowe, starsi uczyli młodszych. Dziś młodzi często idą w góry sami, kupują sprzęt i myślą, że poradzą sobie bez doświadczenia. To błąd. Wspinaczka to nie jest sport indywidualny – to gra zespołowa. Zawsze wspinasz się z partnerem i to od tej relacji zależy wasze bezpieczeństwo. Dlatego warto uczyć się od starszych, od tych, którzy mają doświadczenie.
Dlaczego jest to takie ważne?
Pokora i szacunek do gór jest podstawą.Góry nie wybaczają błędów. Możesz być świetnie przygotowany, możesz mieć najlepszy sprzęt, ale jeśli zabraknie ci pokory, wcześniej czy później zapłacisz za to cenę. Nie ma czegoś takiego jak "muszę zdobyć ten szczyt". Jeśli warunki są złe – zawracamy. Jeśli organizm odmawia posłuszeństwa – schodzimy. W górach nie ma miejsca na ego, bo góry zawsze są silniejsze od człowieka.
Wspinanie to nie tylko wynik – to styl i filozofia
Dziś wielu młodych myśli o wspinaczce jak o kolekcjonowaniu szczytów. Zdobyć Koronę Ziemi, Koronę Himalajów, wejść na wszystkie ośmiotysięczniki. Ale czy chodzi tylko o odhaczanie kolejnych pozycji? Dla mnie wspinaczka zawsze była czymś więcej – stylem życia, filozofią, sposobem na poznawanie siebie. Jeśli jedziesz w góry tylko po to, żeby wejść na szczyt, to tracisz coś ważnego. Wspinaczka to droga, a nie tylko cel.Podsumowując – jeśli chcesz być dobrym wspinaczem, zacznij od podstaw, ucz się od starszych, nie przeskakuj etapów, szanuj góry i pamiętaj, że prawdziwa wspinaczka to nie liczba zdobytych szczytów, ale styl, w jakim to robisz
Czy z perspektywy czasu czegoś żałujesz?
Nie, niczego nie żałuję. Rozmawialiśmy już o tym kiedyś – w życiu podejmujemy decyzje i trzeba się z nimi pogodzić. Ja nie mam takiego momentu, w którym mógłbym powiedzieć: "To była zła decyzja, żałuję tego".
Kogo uważasz obecnie za najbardziej autentycznego alpinistę?
Nie mam takiej osoby. Dzisiaj trudno to jednoznacznie określić, bo media bardzo zniekształcają obraz wspinaczki. Informacje medialne są często niepełne, a sport jest przedstawiany w sposób komercyjny. My nigdy nie klasyfikowaliśmy alpinistów na pierwsze, drugie, trzecie miejsce. Możemy mówić o grupie świetnych wspinaczy, ale ja nie potrafiłbym powiedzieć, kto jest "najlepszy". Wspinaczka to nie sport z podium – to bardziej indywidualna droga każdego wspinacza.
Wspinaczka to bardzo subiektywna dyscyplina, prawda?
Tak, i to właśnie jest piękne. Dla świetnego wspinacza droga o trudnościach 6.4 czy 6.5 to wielkie emocje, ale dla osoby, która ma słabszą kondycję czy jest osobą z niepełnosprawnością, przejście prostej drogi może dawać te same przeżycia. Nie da się tego porównać w taki sposób jak bieganie na 100 metrów, gdzie mamy konkretne czasy. Wspinaczka to emocje, a nie wyniki.
Czy cieszysz się, że wspinaczka sportowa została włączona do programu igrzysk olimpijskich?
Nie nazwałbym tego "wspinaczką" w klasycznym rozumieniu. To bardziej "bieg w pionie". W biegach na 100 metrów ktoś pokonuje dystans poziomo, a tu chodzi o wspinanie na czas w pionie. Ale niech będzie – to wciąż wymaga umiejętności i siły.
Czy pogratulowałbyś Oli Mirosław złotego medalu na igrzyskach?
Oczywiście! Ola spisała się świetnie. W ogóle kobiety zdobyły większość medali dla Polski na tej olimpiadzie. To imponujące.
Jakie korzyści może przynieść olimpijska wspinaczka sportowa?
Przede wszystkim edukacyjne. Dzięki temu więcej dzieci i młodzieży zainteresuje się wspinaniem, nawet jeśli nie wszyscy trafią później w góry. Może tylko 1% z nich faktycznie pójdzie na większe wyprawy, ale to nie szkodzi – ważne, że sport jest dostępny i rozwija.
Czy dziś wspinacze bardziej dbają o rozpoznawalność niż o samą wspinaczkę?
Tak, media mają na to ogromny wpływ. Niektórzy wspinacze uważają, że bez mediów i rozgłosu nie dadzą sobie rady finansowo. Z drugiej strony media też szukają historii, które przyciągną uwagę. Dziś rzadko mówi się "krakowscy wspinacze zdobyli szczyt" – zawsze musi być konkretne nazwisko. To efekt komercjalizacji i personifikacji sportu.
Poznałeś osobiście takich legendarnych wspinaczy jak Reinhold Messner, Walter Bonatti, Chris Bonington. Gdybyś miał ich opisać jednym słowem, jakbyś ich określił?
Messner – pionier. Był pierwszym, który wyznaczył nowy styl himalaizmu bez tlenu, zmienił sposób patrzenia na zdobywanie gór.
Bonatti – eksplorator. Prowadził bardzo ważne wyprawy, m.in. na Annapurnę, wnosił w świat alpinizmu nowe drogi i wyzwania.
Bonington – wizjoner. Promował wspinanie w Alpach, był inicjatorem wielu ekspedycji, kreował nowe podejście do gór.
Gdyby zaproszono cię do zdobycia nowego (nepalskiego) ośmiotysięcznika, pojechałbyś?
(Śmiejąc się) Nie, Polacy już zdobyli wszystkie 14 ośmiotysięczników. Jeśli coś jest już zdobyte, nie mam potrzeby tam jechać.
IZS: Jakie są Twoje najbliższe plany?
Chciałbym w sierpniu pojechać w mniej uczęszczane rejony, gdzie jest niewielu ludzi. Bez presji na zdobywanie szczytów – zobaczymy, jakie będą warunki, skład i co da się zrobić. Ostatnio robimy takie wyjazdy do Pakistanu, gdzie każdy może realizować własne cele, a nie tylko podporządkowywać się kierownikowi wyprawy.